Wybory prezydenckie: PiS przegrywa Wrocław i zbiera owoce bierności

Ponad 35% wyborców utracił wrocławski PiS od poprzednich wyborów prezydenckich. Spośród dużych miast większe straty w elektoracie formacja Jarosława Kaczyńskiego poniosła wyłącznie w Poznaniu. Jak podziały, bierność i słabość struktur znalazły odzwierciedlenie w wynikach PiS w stolicy Dolnego Śląska? Zapraszamy do analizy.

Działacze PiS we Wrocławiu odmówili mocnego zaangażowania się w zbieranie podpisów za referendum w sprawie odwołania Jacka Sutryka, bo najważniejsze w ich opinii były wybory na Prezydenta RP. Liderzy partii, choć werbalnie wspierali ideę, to jednocześnie ją osłabiali, zwracając uwagę, że czas się skupić na polityce ogólnopolskiej. Należy zatem przyjąć, że wszystkie siły i środki zostały skierowane na kampanię Karola Nawrockiego a wynik wyborczy stanowi o realnej sile formacji.

Patrząc z tej perspektywy trudno nazwać wynik Karola Nawrockiego we Wrocławiu inaczej niż kompromitująco słabym. Formacja, która tytułuje się jedyną prawdziwą opozycją względem Jacka Sutryka i jeszcze niecałe dwa lata temu rządziła Polską przekonała do swojego kandydata mniej niż 19% Wrocławian. Ten wynik obnaża szereg słabości struktur partii, która im dalej od wyborów parlamentarnych tym bardziej pozostawia swój elektorat w osamotnieniu. Sygnały alarmowe nadciągały już od dłuższego czasu.

Zgoda buduje, niezgoda rujnuje

Makatka o takiej treści zdobiła ściany wielu gospodarstw na terenie całej Polski, wielu naszych czytelników z pewnością ją pamięta. Siła tego hasła mieści się w odwołaniu do tradycji, o której we Wrocławiu zapomnieli chyba działacze partii Jarosława Kaczyńskiego. Formacji od lat brakuje spoistości do tego stopnia, że pęknięcia i podziały widoczne są gołym okiem przeciętnego obserwatora życia politycznego we Wrocławiu.

We wrocławskim PiSie rządzi selekcja negatywna. Biorące miejsca na listach, możliwości rozwoju, odpowiedzialne funkcje dostępne są wyłącznie dla zaufanych współpracowników obecnie rządzącej formacją grupy polityków. Od treści inicjatyw partii istotniejsze staje się kto będzie ich autorem. To pogłębia paraliż i uniemożliwia reagowanie na czas na zmieniającą się rzeczywistość. Gdy obie ręce zajęte są trzymaniem się stołka – trudno oczekiwać, że zostanie wykonana realna praca. Nie będziemy pisać o personaliach, bo nie znamy wszystkich uwarunkowań. Zasada wydaje się być jednak jasna.

Bez silnych struktur ani rusz

Organizacyjnie PiS we Wrocławiu to kolos na glinianych nogach. Partia nigdy nie miała masowego charakteru, jednak każde wybory są testem na siłę struktur. Tymczasem we Wrocławiu o kampanii Nawrockiego było dziwnie cicho. Główny ciężar wzięły na siebie organizacje bluszczowo oplatające PiS w całym kraju – Kluby Gazety Polskiej i inne organizacje pozarządowe.

Dlaczego tak się dzieje? Poza utraconym wpływem na obsadzanie stanowisk w przestrzeni publicznej decydująca jest właśnie selekcja negatywna. Zbyt duże struktury pełne ambitnych działaczy to zagrożenie dla prominentnych polityków. „Twój nożownik to domownik”, mówił Robert Górski wcielający się w postać Jarosława Kaczyńskiego w serialu „Ucho Prezesa”. I wydaje się, że trafił w samo sedno.

Duże partie są gotowe poświęcić Wrocław dla większych interesów

Pogłębiające się odrętwienie i słabość struktur niesie za sobą niebezpieczną myśl, która staje się uniwersalna dla wszystkich partii politycznych o silnym, ogólnopolskim sznycie. Ta myśl to przekonanie, że niezależnie od pracy u podstaw, za budowanie poparcia odpowiedzialna jest praca liderów partii w Warszawie i wsparcie mediów o profilu konserwatywnym. Że można nie przeprowadzać ważnych inicjatyw na poziomie lokalnym.

Ta myśl sprowadza jednak sprawy Wrocławia na dalszy plan. Samorząd jest traktowany przez wielkie partie instrumentalnie – jako narzędzie do budowania kariery, obszar do powielania zasięgu polityki ogólnopolskiej lub bezpieczna przystań. Gdy było trzeba – samorządy w całej Polsce, również we Wrocławiu, w wysoce skoordynowany sposób zajęły się projektami stanowisk wymierzanymi w politykę migracyjną rządu. Inicjatywa nie odnosiła się jednak do wrocławskich realiów i naszej specyfiki. A nikt racjonalnie myślący przecież nie stanie przy stanowisku, że o strategii migracyjnej należy poważnie rozmawiać. Tylko nie o to tu chodziło. Chodziło o politykę ogólnopolską a działacze PiS nie byli w stanie w wiarygodny sposób temu zaprzeczyć.

Stanowisko PiS w sprawie wotum zaufania dla Sutryka: niech trwa i szkodzi PO, nawet kosztem Wrocławia

Niestety, podobną postawę zaprezentował PiS w trakcie wczorajszej sesji Rady Miejskiej. Papierkiem lakmusowym na intencje polityków partii Jarosława Kaczyńskiego we Wrocławiu była propozycja przesunięcia debaty nad wotum zaufania na termin po wyborach prezydenckich, by sprawy ogólnopolskie nie przyćmiły zaniedbań i patologii ekipy Jacka Sutryka.

Niestety – oznaczałoby to również, że nie dałoby się wykorzystać tych patologii do kampanii prezydenckiej kandydata popieranego przez PiS. Politycy partii Jarosława Kaczyńskiego nie odpuścili okazji, nie poparli wniosku o zmianę terminu obrad i w wystąpieniach mocno atakowali prezydenta Wrocławia, przypominając jego powiązania z Rafałem Trzaskowskim.

Same wystąpienia nie były szeroko cytowane i wszystko wskazuje na to, że nie staną się przysłowiowym gamechangerem. Być może więcej dobrego dla kampanii kandydata wspieranego przez PiS we Wrocławiu uczyniłaby po prostu jego obecność, ale sztab kandydata i lokalne struktury najwyraźniej nie są na to gotowe.

Wrocławska cena bierności i osamotnienia wyborców

Wszystkie te formacje złożyły sprawy Wrocławia na ołtarzu ogólnopolskiej polityki w trakcie zbierania podpisów pod inicjatywą referendalną za odwołaniem skompromitowanego Jacka Sutryka. Dla wszystkich tych formacji obywatelska energia budowana poza klasycznym podziałem była olbrzymim zagrożeniem.

Wyborcy PiS chętnie angażowali się w inicjatywę. Gdy wolontariusze SOS Wrocław zbierali podpisy, często musieli odpowiadać na pytanie: dlaczego PiS nic nie robi? Partia Jarosława Kaczyńskiego osamotniła swoich wyborców w bardzo ważnym dla nich obszarze życia politycznego – bowiem jest wśród nich bardzo liczna grupa osób ze specjalnym miejscem dla Wrocławia w sercu. To ludzie, którzy widzieli podnoszenie Wrocławia z ruin, którzy własną pracą budowali niezależność Wrocławia, angażowali się w Solidarność i po prostu nie mogą znieść bezczynnego przyglądania się podczas gdy sprzeniewierzana jest praca pokoleń, która składa się na niepowtarzalną siłę i charakter Wrocławia.

Osamotnienie wyborców to jeden z największych grzechów, które mogą popełnić politycy. Osłabia lojalność, zmniejsza zaangażowanie i sprawia, że elektorat zaczyna się rozglądać. Choćby po to, by pokazać swoim reprezentantom żółtą kartkę.

Niewykluczone, że w elektoracie PiSu zaszedł proces podobny jak wśród wyborców Platformy Obywatelskiej. Część z nich, rozczarowanych postawą wrocławskiej PO poparła w ubiegłym roku Izabelę Bodnar na prezydenta Wrocławia i Adriana Zandberga w tym roku na prezydenta Polski. Jak wyglądały przepływy wyborców z PiS do innych kandydatów o konserwatywnym profilu? Z pewnością pojawią się badania, które ukażą esencję tego procesu.

Wynik Karola Nawrockiego we Wrocławiu nie jest zaskoczeniem. Jest skutkiem szeregu słabości i błędów formacji, która go popiera. W innych miastach być może PiS ma skuteczniejszych i mniej skłóconych działaczy i dlatego osiąga lepsze wyniki.

We Wrocławiu duopol rozszczelnia się własną słabością. Ale to problem PiSu i Platformy. Dla mieszkańców może to być paradoksalnie dobra wiadomość.


Wrocław: Wyborcy lewicy wybrali zasady a nie układy

W trakcie wyborów prezydenckich toczyło się kilka rozgrywek. Większość osób śledziła potyczkę Rafała Trzaskowskiego z Karolem Nawrockim. Jednak nie mniej interesujące, szczególnie we Wrocławiu, było swoiste referendum na lewicy. Ścierała się tam opcja dogadywania się z układem na rzecz rzekomej „sprawczości”, reprezentowana przez Magdalenę Biejat z opcją powrotu do zasad i źródeł lewicy, którą reprezentował Adrian Zandberg.

Na poziomie kraju rozstrzygnięcia nie wydają się bardzo wyraziste. Adrian Zandberg zdobył 4,86% głosów i wygrał z Magdaleną Biejat, której zaufało 4,23 wyborców. Różnica między kandydatami to około 120 tysięcy głosów. Osiągnięcie Zandberga jest oczywiście niepodważalne, gdyż wystarczy porównać nakłady na produkcję i promocje wieców obojga kandydatów we Wrocławiu. Kandydat partii razem korzystał z doraźnie skleconych sprzętów, rozstawianych przez partyjnych entuzjastów, tymczasem kandydatka Nowej Lewicy rozstawiła sprzęt wart setki tysięcy złotych a jej wiec wyglądał jak koncert mega gwiazdy. Różnica polegała na tym, że na tanie wydarzenie Zandberga przyszły około 2 tysiące uczestników, na megaprodukcję Biejat – kilka setek widzów, złożonych w znacznej mierze ze starych działaczy SLD.

Wrocławianie w niedzielę zagłosowali przy urnach podobnie jak wcześniej nogami na wiecach. Potężny Wiking, jak określił Zandberga internet, zdobył w stolicy Dolnego Śląska 10,5% poparcia a Magdalena Biejat jedynie 6,2%. Stało się mimo dużo lepszego dostępu do mediów publicznych, partycypacji we wrocławskiej i dolnośląskiej władzy i dużo większych pieniędzy, którymi dysponuje partia Czarzastego we Wrocławiu.

Dlaczego lewica Czarzastego przegrała Wrocław?

Odpowiedzi należy szukać w programie wiecu Adriana Zandberga na wrocławskim Placu Solnym. Mówił wówczas do zgromadzonych, że „Potrzebujemy silnego państwa. A sprawne państwo nie może być takim, które zostało skolonizowane przez panów Sutryków”, a zgromadzony tłum zareagował prawdziwym entuzjazmem.

Jako SOS byliśmy również na wiecu Magdaleny Biejat, gdzie prezentowaliśmy lewicowe tłuste koty Sutryka. Wielu zgromadzonych gratulowało nam akcji, przybijało piątki i zapewniało o poparciu. Nie wyłączając aktywnych działaczy lewicy, również zasiadających na intratnych miejskich stanowiskach. Jednak nie sama kandydatka. Ta odmówiła zrobienia sobie zdjęcia z tłustymi kotami a ochrona wydarzenia przez pewien czas reagowała nerwowo.

Spór na lewicy: mieć czy być

I na tym polega różnica. Otóż Nowa Lewica we Wrocławiu uwikłana jest po same uszy w afery Jacka Sutryka. To lewica zapewniła Sutrykowi możliwość startu, choć od samego początku wiadomo było, że jest zamieszany w korupcyjną aferę Collegium Humanum. Dlaczego to zrobiła? Być może dlatego, że jej radni – Czesław Cyrul, Dominik Kłosowski i Bartłomiej Ciążyński pełnymi garściami sięgali po publiczne, miejskie pieniądze i pod pretekstem różnego rodzaju zleceń napychali sobie setkami tysięcy złotych kieszenie. Być może dlatego, że Arkadiusz Sikora, dziś poseł i współprzewodniczący Lewicy na Dolnym Śląsku przez lata pobierał kilkanaście tysięcy złotych w miejskiej spółce Spartan a pytany o zakres obowiązków nie był w stanie udzielić klarownej odpowiedzi? Być może dlatego, że jego miejsce w zarządzie Spartana zajął – bez konkursu – Paweł Szumniak, człowiek zarządu wrocławskiej lewicy? Może wreszcie wiedzą, że gdy szef wrocławskich struktur partii, Bartłomiej Ciążyński jest oskarżony o oszustwo, trudno występować w roli adwokata zasad i moralności w polityce?

A może dlatego, że wcześniej radni lewicy z Dominikiem Kłosowskim gorliwie zwalczali działalność aktywistów protestujących przeciw betonozie? Na każde zawołanie byli gotowi dokonać każdej niegodziwości o ile służyła ich politycznemu pryncypałowi – Jackowi Sutrykowi?

Komu służą prominentni politycy lewicy we Wrocławiu? Bo na pewno nie mieszkańcom

Być może kluczem do odpowiedzi na to trudne pytanie są dziwne wycieczki radnego Kłosowskiego po radach osiedli, gdzie według relacji uczestników ma pokazywać broszurę jednego z deweloperów i ordynarnie lobbować na jego rzecz? I fakt, że nie przeszkadzało mu to, by stać na konferencji prasowej z Tomaszem Lewandowskim, wiceministrem rozwoju i technologii z Nowej Lewicy, na której formacja ze wzruszeniem w oczach opowiadała o tym, że polityka mieszkaniowa w Polsce nie służy obywatelom, tylko deweloperom.

Chyba wiedzieli o czym mówili. Dominik Kłosowski to były przewodniczący specjalnie powołanej rok temu komisji polityki mieszkaniowej, która była oczkiem w głowie Lewicy. Wsławił się tym, że przez rok nic nie zrobił, by poprawić tę politykę. Posiedzenia były rytualne, polegały na odklepywaniu opinii dla uchwał prezydenta i często kończyły się po 15 minutach. W czyim interesie była bierność polityka lewicy w tak newralgicznym obszarze jak rozwój budownictwa społecznego? Kto skorzystał na kompletnie niespełnionej obietnicy budowy nowych mieszkań komunalnych i dramatycznie opóźnionym projekcie SIM Wrocław? Z pewnością nie mieszkańcy.

Czy dziwi zatem kogokolwiek, że wyborcy zaufali bardziej mieszkaniowym propozycjom Adriana Zandberga niż Magdaleny Biejat?

Interes mieszkańców złożony na ołtarzu karier politycznych

W oficjalnych wypowiedziach lewicy chodzi o to, by załatwiać sprawy dla mieszkańców. O mityczną sprawczość. Rzeczywistość weryfikuje jednak te słowa podobnie jak zweryfikował Magdalenę Biejat Adrian Zandberg w trakcie debaty, gdy powiedział: Magda, o czym ty mówisz. Przecież bez was ten rząd nie ma większości. Gdybyście się postawili w tej sprawie, to mogliście to przeforsować. Rzecz polega na tym, że tego nie zrobiliście. Magda, to nie chodzi o polityczne przepychanki, tylko o krzywdę tysięcy ludzi. Naprawdę są ważniejsze rzeczy, niż stołek marszałka Sejmu dla Włodzimierza Czarzastego.

I podobnie we Wrocławiu. Za wielkimi słowami o sprawach mieszkańców kryją się stołki dla prominentnych działaczy. Bo obiecywane Co budzi uzasadniony niesmak ideowych działaczy lewicy.

Wyborcy wybierają: być. Działacze wolą mieć.

Ludzie to widzą i dlatego to Zandberg a nie Biejat zdobył 40 000 głosów wrocławian. Jednak działacze nowej lewicy wiedzą, że w tej kadencji samorządu trafiło im się jak ślepej kurze ziarno. Wykorzystali słabość Jacka Sutryka, który nie był w stanie zagwarantować sobie poparcia lokalnych działaczy Platformy Obywatelskiej i dogadali dla siebie tłusty kawał Wrocławia jako zdobycz wyborczą. Wiedzą, że każda zmiana obecnego statusu będzie wiązała się z oderwaniem od koryta. A każdy dzień spędzony w tym komfortowym otoczeniu smakuje tak wybornie…

Tylko wyborców zmaga obrzydzenie. Wynik Zandberga to nie tylko siła partii Razem. To bunt przeciwko koryciarskiej koalicji Sutryka z Nową Lewicą i Platformą Obywatelską. To przestrzeń, w której schronili się wyborcy nie wyobrażający sobie głosowania na PiS z jednej strony a nie potrafiący zmusić się do głosowania na Trzaskowskiego w imię presji boomerów, X-ów i poprawnych politycznie millenialsów.

We Wrocławiu partie lewicowe osiągnęły historyczny wynik – ponad 17 procent. To przykład na to, jak marnotrawiony jest potencjał przez działaczy partii Czarzastego. To poparcie, którego mogli sięgnąć działając konsekwentnie i samodzielnie, którego już nigdy nie będą już w stanie wokół siebie skupić. Bo przegrali referendum o przyszłość lewicy, a historyczny moment słabości ideowej KO oraz kompromitująco słabej kampanii PiS już się może nie powtórzyć.

Przyszłość lewicy we Wrocławiu: nowe elity, nowe idee, nowe instytucje

Jeżeli wyborcy o lewicowej wrażliwości chcą we Wrocławiu coś znaczyć – muszą postawić swoim wybrańcom poprzeczkę nieco wyżej. Nie może im wystarczać, że mają jakąś reprezentację. Ta reprezentacja poza gotowością na układy z obecną władzą (którakolwiek by nie rządziła – z Bezpartyjnymi Samorządowcami jak widać na przykładzie Dominika Kłosowskiego również jest w stanie żyć), musi reprezentować sobą jakieś zasady.

Nie mamy złudzeń co do tego, że w Nowej Lewicy nie jest brak ideowych działaczy, którzy mają ochotę zrobić różnicę. Niestety – ich wrocławskie elity są do cna zepsute i nastawione na handlowanie poparciem w imię realizacji własnych interesów ekonomicznych.

Egzamin przed partią Razem

Lewica we Wrocławiu potrzebuje całkowitej wymiany elit, nowych instytucji i nowych idei. Bez tego pozostanie bezbronna w rzeczywistości wyborczej, w której wyborcy coraz łatwiej oswajają się z argumentami wypowiadanymi przez chadeków i konserwatystów o socjalnym programie.

Czy partia Razem będzie gotowa odpowiedzieć na to wyzwanie i nie sprzeniewierzyć historycznej szansy? Czy będzie w stanie utrzymać zainteresowanie oraz atrakcyjny, propaństwowy i prorozwojowy program? Czy znajdzie odpowiedź na to jak pogodzić postulaty o charakterze propaństwowym ze światopoglądowymi „tematami z amerykańskich kampusów”, jak zdarzyło się mówić liderowi tej partii? Czy uda jej się utrzymać aktywność 3000 nowych członków partii?

Odpowiedź na te pytania poznamy wkrótce. A z jej treści będziemy mogli wywnioskować czy lewicowa część Wrocławia będzie jeszcze kiedyś miał skuteczną reprezentację w miejskim samorządzie.

Ciąg dalszy nastąpi.

Weronika Winiarska

 


Platforma we Wroclawiu poniosła klęskę. Dlaczego?

Zakończyła się pierwsza tura wyborów prezydenckich. Referendum nad obozem rządzącym zakończyło się klęską koalicji rządzącej Polską. Uzbierała jedynie 40% poparcia, na które składają się głosy oddane na Rafała Trzaskowskiego, Szymona Hołownię i Magdalenę Biejat. Same głosy oddane na Nawrockiego, Brauna i Mentzena mogłyby wystarczyć, by dać opozycji zwycięstwo w drugiej turze. Na koalicjantów padł blady strach.

Jednak z tych wyników należy wyciągać dalej idące wnioski, niż tylko te, kto ma największe szanse na zamieszkanie przy Krakowskim Przedmieściu pod przysłowiowym żyrandolem.

Erozja poparcia dla Koalicji Obywatelskiej we Wrocławiu

Te wyniki to realny i niepodważalny sondaż poparcia dla formacji politycznych, gdyż były aż do bólu upartyjnione. Poparcie dla kandydatów nie oznacza uznania ich przymiotów lub przywar. Jest oceną stanu politycznego ducha narodu. Z tego należy wyciągnąć wnioski dla Wrocławia oraz wskazać odpowiedzialnych za tę sytuację.

Wynik Rafała Trzaskowskiego w stolicy Dolnego Śląska trudno uznać za sukces.

W tym roku we Wrocławiu uzyskał 39,67% głosów. W porównaniu z wynikiem z 2020 roku to znaczący spadek o blisko 4 punkty procentowe.

W warunkach pełnego wsparcia ze strony mediów publicznych oraz prywatnych, zaangażowania wszystkich organów państwa i samorządu – trudno taki spadek traktować inaczej niż zapowiedź poważnego problemu.

To oznacza, że poparcie dla KO, z mozołem odbudowywane we Wrocławiu, zostało w znacznej części roztrwonione.

Złe decyzje konkretnych ludzi

Jednak myliłby się ten, który liczy na to, że platformerski lud zaczyna wyciągać wnioski. Partyjne doły już huczą, że nie kolesiostwo i układy, które obciążają obecną władzę, są przyczyną utraty poparcia. Dla nich przyczyną jest ciemny naród, który najwyraźniej nie dorósł do światłego przewodnictwa Rafała Trzaskowskiego.

Większość mediów, aparatczyków i radykałów nie chce dostrzegać, że pogłębiający się kryzys Koalicji Obywatelskiej na Dolnym Śląsku, a w szczególności w jego stolicy, może mieć wpływ na poparcie dla ich kandydata. Winni tego wyniku są konkretni ludzie, z imienia i nazwiska: Jacek Sutryk, Renata Granowska, Damian Żołędziewski i ich świta rządząca Wrocławiem; samorządowcy skupieni wokół Romana Szełemeja; wykonawcy ich poleceń – posłanka Anna Sobolak, przewodnicząca Rady Miejskiej Wrocławia Agnieszka Rybczak i szef KO w Radzie Robert Leszczyński, a także większość ich radnych miejskich i sejmikowych, z niechlubnymi przykładami niedawnych aktywistów, a dziś politykierów na służbie skompromitowanej elity władzy.

Działacze Platformy starają się nie dostrzegać, że brak własnego kandydata w wyborach samorządowych osłabił lojalność elektoratu. Udają, że nie widzą konsekwencji wejścia w koalicję w sejmiku z Bezpartyjnymi Samorządowcami, których wcześniej przez lata KO odsądzała od czci i wiary.

Sprzeniewierzenie się zasadom i obietnicom złożonym wyborcom

Zamykają oczy na patologie Jacka Sutryka i Renaty Granowskiej. Udają, że nie widzą afery korupcyjnej Collegium Humanum, olbrzymiej karuzeli fikcyjnych stanowisk i rad nadzorczych, którymi wymieniali się samorządowcy pod przewodnictwem prezydenta Wrocławia. Zamykają oczy na przyznawanie milionowych dotacji dla męża wiceprezydent Granowskiej i załatwianie mu fuch, by mógł dorobić w sierocińcu. Zamykają oczy na to, że podobne dotacje otrzymuje mąż przewodniczącej Rady Miasta. Starają się nie widzieć problemów z kilkunastoma mieszkaniami jednego z ministrów i powielania wrocławskich schematów w państwowych instytucjach i spółkach. Patrzą w inną stronę, gdy niszczony i degradowany do niższej klasy rozgrywek jest Śląsk Wrocław.

Platformo, ludzie na was patrzą. Nie wstyd wam?

Problem w tym, że elektorat to widzi i ocenia. Dla Koalicji Obywatelskiej rządy uzyskane w 2023 roku to druga szansa, którą dali jej wyborcy. Utrata nadwątlonego zaufania jest dużo łatwiejsza niż za pierwszym razem, a partyjny aktyw nie wyciąga z tego wniosków, bo nie usuwa obciążeń. Politykom się wydaje, że jedna afera nie wywróci układu władzy, że jeżeli jedna afera ujdzie płazem – ujdą płazem następne. Tymczasem każda z afer, każda z niegodziwości odkłada się w dotkliwej formie i generuje straty w poparciu Koalicji Obywatelskiej.

Jacek Sutryk, mimo prokuratorskich zarzutów, nadal cieszy się bezwarunkowym poparciem KO w Radzie Miejskiej i piastuje funkcję prezesa ZMP, a Jacek Karnowski zapowiada po zwycięstwie Rafała Trzaskowskiego wprowadzenie tzw. Lex Sutryk, czyli zniesienie limitu dwóch kadencji na samorządowym tronie dla wielkomiejskich baronów. Mądre głowy z ZMP dodają do tego propozycję wcześniejszych emerytur dla dwukadencyjnych prezydentów.

Renata Granowska, którą kompromituje kolesiostwo, nepotyzm, stołowanie się za publiczne pieniądze w luksusowych restauracjach i notoryczne popadanie w konflikt interesów, nadal jest szefową PO we Wrocławiu, nadal jest pierwszą wiceprezydent Wrocławia, nadal dzieli i rządzi miejskimi oraz wojewódzkimi fruktami. Agnieszka Rybczak, mimo oczywistego konfliktu interesów, nadal zasiada na swoim stanowisku. Prezesi spółek z nadania partii – radny Marek Łapiński, obciążony niszczeniem TBS na rzecz koszykarskiego Śląska Wrocław, zasiada w Spartanie, skompromitowany Dariusz Kowalczyk na lotnisku, Paweł Karpiński w Ekosystemie. Skompromitowana Agata Gwadera-Urlep, która pobrała nienależną delegację, pobiera sowite uposażenie w Spartanie. Była radna KO, Marta Kozłowska, w MPWiK. Radni miejscy nie mogą już pracować w instytucjach miejskich, znajdują za to pracę w kontrolowanych przez Koalicję Obywatelską instytucjach Urzędu Marszałkowskiego.

Skrzywdzeni mieszkańcy wystawiają rachunek

Nikt nie przeprosił mieszkańców ulicy Letniej, Szybkiej, Walońskiej czy Browarnej za poniżenia, odmawianie wysłuchania i budowy betonowych patoosiedli za oknem. Nikt nie przeprosił pracowników DPS za głosowanie przeciwko podwyżkom dla opiekunów. Nikt szczerze nie przeprosił pana Jerzego, któremu Jacek Sutryk zalecił więcej mycia, a mniej internetu. Prezydent Sutryk do tej pory nie przeprosił kibiców Śląska Wrocław za spadek do niższej klasy rozgrywek.

Nikt rzetelnie nie wytłumaczył klubom sportowym, dlaczego muszą płacić krocie za użytkowanie boisk podległych MCS. Nikt nie przeprosił spółdzielców z Piasta za przyzwolenie na patologie w remoncie esplanady na placu Grunwaldzkim. Nikt nie przeprosił armatorów jednostek pływających po Odrze za niszczenie infrastruktury rzecznej w mieście. Nikt nie przeprosił mieszkańców lokali komunalnych za lata poniżającego egzystowania w mieszkaniach z toaletami na korytarzu. Nikt nie przeprosił rodziców i nauczycieli społeczności specjalnego ośrodka przy ul. Lutra za siłową likwidację i zniszczenie wartościowego zespołu. Nikt też nie przeprosił mieszkańców Jagodna za realizację nowej części miasta w sposób daleki od obiecywanej wcześniej wizji osiedla kompletnego.

Platformą rządzą patopolitycy i nikt nie widzi w tym żadnego problemu

Wnioski nie są wyciągane, co więcej, osoby odpowiedzialne za ludzką krzywdę i – w efekcie – trwonienie poparcia dla środowiska politycznego, które za nią odpowiada, nadal zasiadają na swoich stanowiskach. Nadal pobierają olbrzymie pieniądze z naszych kieszeni. Nadal decydują o strategicznych kierunkach rozwoju naszego miasta i zamiast szukać rozwiązań dla problemów mieszkańców, bajają o budowie hali widowiskowej za ponad miliard złotych.

Dodatkowo, Renata Granowska, by chronić swoją pozycję przed wewnątrzpartyjną krytyką, poprzez swoją współpracowniczkę, szefową Rady Miasta Agnieszkę Rybczak, umieściła sesję absolutoryjną między pierwszą a drugą turą. Z KO nikt nie odważy się krytykować Sutryka, bo to przecież może zaszkodzić Trzaskowskiemu. Będą liczyli na to, że nikt tego nie zauważy i grzecznie zagłosują za wotum zaufania dla skompromitowanego prezydenta. Kto poniesie odpowiedzialność, gdy okaże się, że ktoś jednak zauważy?

Co będzie z drugą turą? Czy ktoś wyciągnie wnioski z kompromitacji KO?

Tymczasem znamy sondaże przed drugą turą wyborów. Co prawda Rafał Trzaskowski wygrywa z Karolem Nawrockim 46% do 44%, ale nadal mamy 4% wyborców niezdecydowanych oraz 6% wyborców odmawiających odpowiedzi. Trudno spodziewać się, że wśród osób, którym brak zaufania do pracowni badawczych, przewagę będą mieli zwolennicy obecnej władzy.

By wygrać drugą turę, kandydaci będą musieli zdobyć znacznie ponad 10 milionów głosów. Wszystko wskazuje na to, że wybory rozstrzygną się „na żyletki”. Zadecydować może kilkadziesiąt do stu kilkudziesięciu tysięcy głosów. Czy kojarzony z Jackiem Sutrykiem Rafał Trzaskowski będzie mógł liczyć na dodatkową mobilizację wrocławianek i wrocławian? Czy przy urnie stawią się liczeni w tysiącach mieszkańcy obrażeni, skrzywdzeni albo wprost zaatakowani przez obecną władzę? W imię czego mieliby to zrobić? Jeżeli w Platformie jest ktoś, kto realnie myśli o zwycięstwie, powinien zadać sobie to pytanie.

Jednak coś nam mówi, że we Wrocławiu będzie po staremu. Bo wszystkim tak jest wygodnie. Bo każdy miesiąc trwania to dopięte umowy, opłacone faktury i wypłacone pensje. Bal na statku trwa. Czy ktoś jest gotowy odczytać nazwę tego statku? Czy dobrze widzimy tam napis „Titanic”?

Ciąg dalszy nastąpi.

Krystian Adamski i Damian Daszkowski


Nie osiągnęliśmy celu. Ale Wrocław i tak wygrał

Wiemy, że nie odnieśliśmy zwycięstwa w kwestii zasadniczej. Jednak w pewien sposób czujemy, że osiągnęliśmy bardzo wiele. Obudziliśmy energię społeczna. Zaktywizowaliśmy wielu obywateli. Pokazaliśmy, że w sprawach publicznych możliwa i korzystna jest współpraca w poprzek politycznych podziałów. Że ludzie o różnych poglądach znów mogą ze sobą normalnie rozmawiać. To jest jak zasiane ziarno, które prędzej czy później przyniesie plon. W tym sensie wygraliśmy.

Wygrali również mieszkańcy. Jacek Sutryk zagrożony referendum rozpoczął czyszczenie przedpola, częściowo malując trawę na zielono, częściowo porządkując trupy w szafie, częściowo poprzez remanent urzędowych szuflad i publikowanie odkładanych na później projektów, często bez zagwarantowanego finansowania.

I tak ponownie zniknął przywrócony do łask projekt budowy spalarni odpadów. Znów – jak przed wyborami – ogłoszono hucznie sprzeciw wobec lex developer na Sołtysowicach. Znów – jak przed wyborami – oczyszczono szereg podwórek wokół naszej konferencji prasowej. Nazwaliśmy to cudem na Ołbinie. Co rusz ogłaszano nowe inwestycje. Te obietnice to realny zysk mieszkańców, choć każdy będzie mógł ocenić ich wiarygodność po czynach władzy gdy z oczu zniknie perspektywa referendum. W tym sensie wygrali mieszkańcy – sama groźba zwolnienia prezydenta z pracy podziałała na niego mobilizująco.

Odsuńmy na moment na bok kwestie samego Jacka Sutryka i jego otoczenia. Przejdźmy do tego co najważniejsze. Nie odnieśliśmy zwycięstwa. Wszyscy zadajemy sobie pytanie dlaczego. Przyczyn jest wiele.

Dwa miesiące temu niektórzy próbowali określić SOS Wrocław jako inicjatywę trójki radnych. Dziś jasne jest, że komitet obywatelski przeistoczył się w wielką społeczną akcję przywracania godności mieszkańcom. W bezpośrednie działania zaangażowało się ponad 250 osób, ale w regularnej zbiórce podpisów wśród znajomych wspierało zdecydowanie więcej mieszkańców. Bez wynagrodzenia, za to ponosząc koszty. Kosztami w życiu codziennym, rodzinnym, zawodowym. Marznących z zimna, ale o gorących sercach. To dzięki nim rozpoznawalność SOS Wrocław znacznie wzrosła, to dzięki nim mieszkańcy wiążą z naszą działalnością nadzieję. Dziękujemy.

Pieniądze. Konfrontacja Dawida z Goliatem

Tę energię wspierali mieszkańcy nie tylko dobrym słowem, ale i darowiznami. Z darowizn wydaliśmy nieco ponad 90 tysięcy złotych. Zrobiliśmy to transparentnie, w oparciu o dobrowolne datki mieszkańców i zdamy sprawozdanie ze wszystkich wydanych pieniędzy.

Po drugiej stronie stał Wrocław, finansowy gigant, który użył pieniędzy by zamknąć usta mieszkańcom. Pieniędzy naszych – wszystkich mieszkańców – ale pobieranych w formie podatków, nie darowizn. Dwie kampanie reklamowe przeprowadzone w trakcie referendum były warte około milion złotych. To nie była równa walka.

Siła i Strach

Zmierzyliśmy się także po części z siłowym aspektem funkcjonowaniem władzy. Zaczęło się od obrażanie i zastraszanie aktywistów – prześwietlaniem, szufladkowaniem jako ludzi niebezpiecznych. Później użyto przeciwko nam ochrony, Straży Miejskiej, Policji, autorytetu Ministerstwa Cyfryzacji, straszenia zagrożeniami wynikającymi z ujawnienia numeru PESEL. Zastraszano seniorów, zastraszano urzędników, zastraszano mieszkańców. Czy PESEL staje się kluczem zamykającym drzwi demokracji? Nie trzeba żadnych ograniczeń ustawowych, wystarczy wprowadzić terror pesel. Zadecydowała koalicja strachu.

Władza we Wrocławiu cynicznie, celowo i instrumentalnie korzystała z zastraszania własnych obywateli. Za ich własne pieniądze. Czy takie metody przystoją koalicji popierającej Jacka Sutryka, która mieni się demokratyczną? To brzmi jak ponury żart.

Dlatego zdecydowaliśmy się przeciwstawić i złożyliśmy zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na utrudnianiu czynności referendalnych przez jedną z miejskich spółek.

Eksperyment społeczny na jakość demokracji

We wrocławskich warunkach przeprowadziliśmy test na demokracje lokalną. Ale wyniki tego testu są bardzo smutne. Demokracja lokalna przeżywa głęboki kryzys, szczególnie w dużych miastach.

Demokracja lokalna umiera, a zamiast jej stworzyliśmy model feudalny. Ta feudalna władza jest skoncentrowana w jednych rękach i pozostawiona poza jakąkolwiek kontrolą. Tę kontrolną rolę winna pełnić Rada Miejska, jednak ostatni rok pokazuje, że tę funkcję utraciła. Zamiast tego wykonuje polecenia władzy.

Dziś Rada Miejska to miejsce, w którym decyduje się o interesach. Staje się targowiskiem korzyści politycznych, prywatnych i osobistych. Akcja referendalna obnażyła prawdziwe wartości towarzyszące radnym, którzy jeszcze niedawno mienili się piewcami nowych, lepszych standardów etycznych. Jesteśmy w momencie, w którym potrzebujemy sprzeciwić się handlowaniu odpustami.

Władza polityczna miesza się z władzą miejską. Pieniądze wspólnym mianownikiem.

Władza wykonawczą jest niekontrolowana. Mają władzę nad wielkim budżetem, kontrolę nad spółkami i innymi publicznymi instytucjami. A jeżeli poszerzyć to o firmy, które są od władzy zależne – to terytorium władzy wykonawczej jest wielokrotnie większe. Mając pieniądze podporządkowują sobie ludzi i grupy interesów.

W ten sposób uzyskują wpływ m.in. w partiach politycznych. Dzisiaj władza miejska Jacka Sutryka jest tak silnie powiązana z PO Renaty Granowskiej, że bez siebie nie mogą istnieć. Dlatego tak mocno na to zwracaliśmy uwagę wskazując jak obrastały w ciało tłuste koty Sutryka, czy kierując w jego stronę społeczny akt oskarżenia – wskazując kolesiostwo, nepotyzm i upartyjnienie urzędu.

Świecki i municypalny rząd dusz

Ta wladza także chce sprawować i mieć coraz większą władzę nad rządem dusz - szkoły, kultura i własne media. O te media tak mocno walczy w ramach pakietu Lex Sutryk. „bezpłatna” gazetka Wroclaw.pl ma nakładę wprost z trybuny ludu, kosztuje ogromne pieniądze i jest prawdziwym zamachem na demokrację.

Takim oddziaływaniem jest także finansowanie sportu. Niektórzy politycy uważają, że gdy pieniądze publiczne trafiają do sportu to przestają być publiczne i nie można ich kontrolować. A tam już różni cwaniacy wiedzą jak je wykorzystać.

Władza wie że trzeba chleba i igrzysk. Chleba dać nie może, bo jest dla swoich – partia musi wydawać chleb koteriom i powiązanym politykom. Mieszkańcom zostają więc marnej jakości igrzyska.

Polityczne imperia udzielnych książąt samorządowych

To imperium, które się tylko poszerza i prowadzi do wzmocnienia udzielnych książąt, jakimi stają się prezydenci miast oraz ich dworów – jakimi stają się lokalne koterie biznesowe, urzędowe i partyjne. Ten układ lokalnego podporządkowania społeczności to poważna zmiana w układzie społeczno-politycznym Polski.

Dlatego chcą zniesienia kadencyjności i zamiast reform postulują Lex Sutryk. Zamiast naprawy systemu chcą promować jego wypaczenia. Bo w następnym kroku pozostanie już tylko dziedziczność.

Bliski jest czas, gdy największe samorządy pójdą po władzę polityczna. Po podporzadkowanie sobie instytucji państwa. Zresztą miało to już miejsce w Platformie Obywatelskiej. To jest ponury scenariusz, ale to są doświadczenia naszej kampanii. To jest poważny sygnał ostrzegawczy dla polskiej demokracji. Demontaż demokracji rozpoczyna się tu, od samorządów.

Niezależne media są gwarancją demokracji.

Kto obalił rządy ciemnoty średniowiecza? Gutenberg. Kto obalił komunę? Powielacz. I dlatego miasta zabiegają o likwidację niezależnych mediów. Samorządy nie powinny mieć prawa do posiadania własnych mediów, nie są od tego. Niezalezne media, niebędące pod kontrolą samorządowa zachowały obiektywizm, dystans i w wielu publikacjach czuliśmy troskę o miasto. Wiele naszych spostrzeżeń jest również skutkiem analizy tekstów i materiałów medialnych. Były przychylne, były krytyczne - taka jest natura Wolnych mediów. Z całą pewnością były uczciwe.

Z jakim sternikiem popłynie w przyszłość okręt Wrocław?

W ratuszu zapewne dziś wystrzelą korki od szampana. Rozpocznie się bal na statku Wrocław, którym – jeżeli nic się nie zmieni - Prezydent Sutryk nadal będzie rządził. 4 lata na okręcie z kapitanem, który nie jest w stanie skutecznie zarządzać miastem? Czy uważamy, że przez następne 4 lata będziemy godnie reprezentowani? Czy będziemy jako Wrocław szanowani? Czy wyobrażamy sobie sytuację, w której prezydent bierze urlop na rozprawę w sądzie? Prezesi, ministrowie, miasta partnerskie – kto stanie na konferencji z prezydentem, który wkrótce zasiądzie na ławie oskarżonych z bardzo poważnymi zarzutami.

PJS rządzi w koalicji z PO. PO może zrobić wszystko. Ma władzę, ma narzędzia, ale niech nie ucieka od odpowiedzialności. To PO Granowskiej nie chciała odwołania Sutryka. Pokazała swoją siłę broniąc jej za wszelką cenę. Ale jednocześnie PO musi wziąć pod uwagę, że spora część jej członków ma inny pogląd na tę politykę w mieście i przyłączyła się do działań referendalnych. To przejaw optymizmu, że w PO ma wielu przyzwoitych ludzi. Ale partyjne kanapy myślą inaczej. Jest to zapowiedz wielkiego kryzysu w PO.

W MOJEJ OCENIE: ten problem będzie jak wrzód. Będzie narastał aż kiedyś pęknie. Skutki będą bardziej kosztowne niż byłyby teraz.

Co dalej?

Zaufała nam cała olbrzymia rzesza ludzi, z którymi aktywnie rozmawialiśmy. Ci ludzie mają w stosunku do nas konkretne oczekiwanie: abyśmy działali dalej, abyśmy walczyli o ich sprawy, abyśmy kontynuowali misję ratowania Wrocławia od zagrożeń.

My jako SOS Wrocław widzimy zagrożenia dla przyszłości miasta. Czeka nas festiwal targów i walk o interesy, o wielkie pieniądze. Jest kilka targowisk.

  • Deweloperskie z tsunami lex developer, na którym tracą mieszkańcy.
  • Biznes śmieciowy. Spalarnia czającą się za rogiem.
  • Sport, na którym wybrani zarabiają krocie. Sprawa dotyczy również najbliższych rodzin elity władzy.

Wiele innych, pomniejszych biznesów będzie miało wpływ na politykę miejską. Wszystko co wladza samorządowa będzie robić będzie „oczywiście” w interesie mieszkańców

  • 40% droższe śmieci bo opóźniono przetarg,
  • chów klatkowy mieszkańców bez infrastruktury,
  • emisje substancji szkodliwych pochodzących z wysokich kominów spalarni.

W tym trudnym czasie zweryfikowały się ludzkie postawy. Wielu ludzi było gotowych poświęcić się sprawom publicznym, pro publico bono. Jesteśmy za to wdzięczni. Wszystkie sygnały wsparcia są dla nas na wagę złota a dzisiaj zapraszamy do współpracy wszystkich chętnych. Bo Wrocław nadal jest zagrożony złymi rządami Sutryka i jego kliki. Bo tracimy szanse. Bo Wrocław jest pozbawiony gospodarza, który „ogarnia kuwetę”.

Musimy się spotkać w swoim gronie i spokojnie podsumować ostatnie dwa miesiące. Potem będziemy informować o tym w jaki sposób nasze środowisko będzie realizowało swoją misję w przestrzeni publicznej naszego miasta.

Na sam koniec przypominam.

Wstyd. Korupcja. Nepotyzm. Kolesiostwo. Propaganda. Marnotrawienie środków. Brak porządku w zarządzaniu. Syf na podwórkach.

Tego we Wrocławiu już nie chcemy.

*czy PO nie obudzi się z wielkim kacem